W ostatnim numerze Newsweeka (26/2007) zamieszczony został felieton Wojciecha Maziarskiego pt „Prawie jak Mugabe” opisujący sposób postępowania Jarosława Kaczyńskiego przy konieczności radzenia sobie z konfliktami.

Autor odwołuje się tutaj do propozycji przeprowadzenia rewerendum w sprawie dofinansowania służby zdrowia przez najbogatszych, twierdząc jednocześnie, że w ten sposób Jarosław Kaczyński dzieli społeczeństwo napuszczając na siebie różne grupy. Trudno nie zgodzić się z tym stwierdzeniem. Dalej natomiast Wojciech Maziarski porównuje postępowanie premiera do rządzenia prezydenta Zimbabwe Roberta Mugabe, który w celu utrzymania władzy napuścił czarną biedotę na zamożnych białych farmerów. Autor twierdzi, że w ten sposób Kaczyński odrzuca europejskie standardy polityki, nakazujące łagodzić napięcia poprzez szukanie zgody i kompromisu.

Czy tak jest w rzeczywistości pozostawiam do oceny interesującym się obecną sytuacją w kraju. Mnie natomiast w szczególności zainteresowała dalsza część felietonu, w której to przywołane są potencjalne efekty takiego postępowania i podany przykład wydarzeń z Rumunii sprzed kilkunastu lat. Wtedy – w roku 1990 – tysiące studentów wyszły na ulicę domagając się dymisji rządu, na co ten zareagował podburzeniem przeciwko nim górników (napuszczenie na siebie różnych grup). Efektem były starcia, które doprowadziły do śmierci kilku osób i ranienia ponad stu. Śledztwo w tej sprawie prowadzone jest do dziś.

Piszę o tym, ponieważ sam zastanawiałem się ostatnio, czy podobna sytuacja możliwa jest w Polsce. Oczywiście do wspomnianego Zimbabwe nam daleko – w Polsce nie dochodzi do otwartego łamania praw człowieka i nie stosuje się przemocy fizycznej. Pytanie jednak, jak bardzo się do tej granicy zbliżamy. Refleksja ta przyszła przy okazji zeszłotygodniowej pikiety pielęgniarek w Warszawie (która zresztą trwa do dziś) i włączenia się w to górników. Do momentu, kiedy pod kancelarią premiera znajdowały się jedynie kobiety, wygladało to jak przykry, ale jednocześnie spotykany (niestety) w Polsce incydent – kolejna niezadowolona grupa społeczna chce udowodnić swoje racje i w tym celu urządza demonstracje. W momencie jednak, kiedy swoje przyjście zapowiedzieli górnicy, a w telewizji słychać było wypowiedzi w stylu: „niech teraz spróbują się nas pozbyć”, czy „ciekawy jak z nami sobie poradzą”, zaczeło to wyglądać bardziej niepokojąco.
Sytuacja społeczna w Polsce jest bardzo napięta. Społeczeństwo jest zmęczone niedotrzymywanymi obietnicami, niekończącymi się sporami wśród rządzacych i niewidocznymi zmianami na lepsze. Czasami przypomina to uśpioną bombę, która w pewnym momencie wybuchnie. A jeżeli tak będzie, to co się wtedy stanie?

Obecna sytuacja wydaje się bardzo powoli, ale jednak zmierzać w dobrym kierunku, więc i wizja większych zamieszek raczej się oddala. Jednocześnie jednak można być pewnym, że za jakiś czas narodzi się ponownie. Tak będzie, jeżeli ze strony rządzącej nie pojawią się konkretne działania wskazujące na to, że interes obywateli jest dla nich najważniejszy. Jednocześnie jednak do tej pory takich znaków praktycznie nie było. Co się stanie, jeżeli za którymś razem wzajemne oskarżenia i pretensje osiągną poziom, którego nie uda się już wyciszyć i dojdzie do jakiegoś incydentu, który przełamie pewną granicę?
W zeszłym tygodniu czymś takim mogło być usunięcie pielęgniarek z drogi przez policjantów, ale na szczęście zostało to przeprowadzone w sposób, który – choć krytykowany – nie mógł być odebrany jako atak na protestującyh. Za którymś razem jednak może być inaczej.

Według mnie jest jedno rozwiązanie tego problemu – nie dopuszczać do takich sytuacji, a dokładniej – nie prowokować ich. Obecny kryzys nie pojawił się nagle, wziął się z tego, że przez kilkanaście miesięcy protestujące grupy zawodowe nie odczuły obiecanego zainteresowania i działań ze strony rządzących. Łatwiej jest rozmawiać, kiedy samemu wychodzi się z inicjatywą i wykazując dobrą wolę, znacznie trudniej, kiedy postawionym jest się pod ścianą przez osoby, które „nie mają już nic do stracenia”. To właśnie ten brak działań i brak dobrej woli doprowadził do tego, co obserwujemy dzisiaj i jeżeli po wyciszeniu kryzysu (w co wierzę, że jednak się uda) pojawi się znowu, to za jakiś czas będziemy obserwować dokładnie to samo. Tylko być może z gorszymi konsekwencjami.

Odpowiedź jest więc jedna – zacząć w końcu rządzić dla ludzi, a nie dla siebie, pozwolić odnieść wrażenie dobrej woli i chęci zmian na lepsze. Nie wszystko da się osiągnąć od razu, w ciągu kilku dni. Jednocześnie jednak nikt tego nie oczekuje – potrzebna jest wola i wyraźna chęć porozumienia, przekonanie obywateli, że rząd jest dla nich, a nie przeciwko nim. W przeciwnym razie – choć mam nadzieję, że nie okażą się to nigdy uzasadnione obawy – to, co widzimy dzisiaj, będzie się potwarzać, a tłumione przez lata rozczarowanie wybuchać z coraz większą siłą. Któregoś razu – ze zbyt wielką.

Mam jednak nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie, a kierunek zmian będzie nas prowadził w stronę coraz mniejszego niezadowolenia i malejącej potrzeby strajków. A społeczeństwo będzie mogło w końcu nabrać przekonania, że poczynania władz są podejmowana w interesie obywateli i w celu polepszenia ich sytuacji. Wtedy być może miejsce protestów zastąpią rozmowy i konsultacje. Co zresztą od początku powinno mieć miejsce.

andjoz9

Kilka tygodni temu opublikowałem artykuł na temat wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego dotyczącej stanu przygotowań do Euro 2012. Otrzymałem dzisiaj komentarz dotyczący tego wpisu, który uznałem za warty osobnej publikacji. Przedstawiam go ponizej. Autorem jest Andrzej BOBO Bobowski:

 ——————————————-

DEBATA / Za EURO 2012, Przeciw REANIMACJI TRUPA.LIST OTWARTY. WARSZAWA. 26.05.07r.W dniu 25.05.2007 r. przysłuchiwałem się „Debacie o Euro 2012” zorganizowanej przez DZIENNIK i TVP2 a zapowiadanej już od dwóch dni w/w gazecie.Tematem debaty był problem „Czy Polska może strącić (przegrać) Mistrzostwa Europy 2012 ?”W krótkiej debacie nie zdążono omówić nawet 1/3 problemów poruszanych na łamach Waszego dziennika.Jedynym sukcesem powyższej debaty były deklaracje złożone przez Premiera Jarosława Kaczynskiego oraz przewodniczącego największej partii opozycyjnej Donalda Tuska, ze w sprawach EURO’2012 będą mówili jednym głosem i dążyli do bezproblemowej realizacji, ułatwiając powstawanie szybkich i dobrych ustaw, które nie będą przeszkadzały w realizacji planowanych inwestycji.Mam taką nadzieje, a zemną chyba wszyscy kibice, sympatycy piłki nożnej w Polsce, ze Jarosław Kaczynski i Donald Tusk wraz ze swoimi partiami zagrają w jednej drużynie, której na imię „KLUB EURO 2012”, a przyłączą się do Nich członkowie innych ugrupowań, którym na sercu leży dobro „Polskiej piłki nożnej”, abyśmy przed Europą nie dali ciała. jak to jest z lustracją, ze niby wszyscy są za, ale każdy ma inny pomysł na jej przeprowadzenie.

Idąc na to spotkanie oczekiwałem merytorycznej dyskusji min. odnośnie STADIONOW i całego zaplecza z tym związanego lub ewentualnych rozmów kuluarowych po zakończeniu oficjalnej debaty. Szczególnie zainteresowany byłem i jestem STADIONEM NARODOWYM, który zaplanowano zbudować na miejscu stadionu X-lecia w Warszawie. Ponieważ całym sercem jestem „Za EURO ‘ 12”, ale już nie koniecznie aby stadion NARODOWY budować w miejscu starego, ponieważ jest to tak, jakby go budować na wulkanie, nie znając dnia ani godziny erupcji.

Czyżby zawsze Polak musiał się uczyć na błędach?? Dopóki jeszcze jest to wszystko w fazie projektu, lub założeń projektowych, oraz nie rozpoczęto robot, warto chyba jeszcze raz przedyskutować, przedebatować, budować czy nie budować na zglizszach starego stadionu, czy lepiej przenieś tę inwestycje teraz, nie topiąc niepotrzebnych milionów, ba miliardów złotych, w chwili gdy prawie codziennie jakąś grupa niezadowolonego społeczeństwa walczy o podwyżkę. Niektóre grupy społeczne walczą o parę zł, jak kolejarze, emeryci czy pielęgniarki, inne o setki, jak lekarze, czy górnicy itd. W przypadku reanimacji stadionu X-lecia może dojść do zmarnowania grubych milionów, ba miliardów, gdyby się okazało ze pod zwałami ziemi i gruzu natrafi się na stare zasypane bajora. nie wspomnę już o niewybuchach.

Tymczasem w dzielnicy BIAŁOŁĘKA już chyba od 7 lat jest teren, jakby przeznaczony na NARODOWE CENTRUM SPORTU, na którym można by było pomieścić nie tylko stadion z całym zapleczem i infrastrukturą ale również i park o charakterze sportowym, z polem golfowym, czy ścieżkami zdrowia, nie mylić z ZOMO. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, ze do prac inwestycyjnych można przystąpić z marszu a i koszty by były o wiele mniejsze.Jedyną przeszkodą na dziś, jaką widzę, jest strach osób odpowiedzialnych za tę inwestycje. Wszędzie słyszę, z kim nie rozmawiam, ze jest to sprawa nie do ruszenia, w domyśle dając mi do zrozumienia, ze Pan Premier podjętych decyzji nie cofa, a myślę ze sprawa jest warta analizy pod względem kosztów i wybrania mniejszego ryzyka.

Tym bardziej ze ma być budowany most północny łączący Bielany z Bialoleka, autostrada Berlin-Warszawa-Moskwa. a w Modlinie budowane lotnisko. Wystarczy przeprojektować most na dwupoziomowy i przepuścić nim metro od Młocin do samego stadionu na Białołece, a nawet połączyć je nitką Praską o ile by była budowana. Prace na Białołęce byłyby nie odczuwalne dla większości mieszkańców Warszawy, czego nie można powiedzieć przy reanimacji trupa. Centrum Warszawy ciągle by było w korku.

Budując NARODOWE CENTRUM SPORTU należy myśleć o obiekcie czysto piłkarskim, nie siląc się przy okazji na obiekt uniwersalny z bieżniami do lekkoatletyki, licząc na to ze w przyszłości MKOL przyzna Warszawie organizacje Olimpiady. Wybudujmy taki obiekt który będzie zarabiał na siebie, nie jak to było ze stadionem X-lecia ,który właściwie zbudowany był na V Światowy Festiwal Młodzieży oraz uroczystości propagandowe, min. dożynki. Odbyło się na nim 25 międzynarodowych meczy piłkarskich, z niezapomnianym spotkaniem z Brazylia 3:6, czy kilkanaście mityngów lekkoatletycznych, memoriałów im. Janusza Kusocinskiego oraz Wyścigów Pokoju. Jednym słowem, niewypał.

Na pewno trzeba kupcom zdecydowanie zaproponować zmianę lokalizacji np. przy ul. Instalatorów na Ochocie obecnie Włochy. Teren zaś na którym jest stadion X-lecia wystawić na licytacje. Planowana hala i basen olimpijski przy nowobudowanym stadionie, wybudować ale na terenie SKRY Warszawa oraz zmodernizować stadion lekkoatletyczny do planowanych mityngów. Wilk będzie syty i owca cała.Teren stadionu X-lecia jest za mały by podołać wymogom bezpieczeństwa UEFA, zwłaszcza gdy chodzi o strefy przystadionowe dla kibiców tzn. turystów, strefy dla kibiców z biletami, wraz z drogami ewakuacyjnymi do stadionu i sektorów oraz policji i ERKI. Ponad to potrzebne są strefy kontroli biletów oraz przedstadionowe z dojściami do poszczególnych sektorów i drogi ewakuacyjne. Pamiętać należy również o parkingach, miejscach postojowych, drogach dojazdowych wielopasmowych itd. To samo dotyczy nowoczesnego kompleksu centrum prasowego, obiektów sportowo rekreacyjnych, hoteli, restauracji, jadłodajni, przychodni lekarskich z odnową biologiczna i hydroterapia, itd. Kibice przyjadą tu z całej Europy, by zabawić się, pośpiewać, potańczyć , dobrze zjeść i to wszystko powinno być w jednym miejscu, dla ich i mieszkańców bezpieczeństwa.

O ile list ten nie przekona naszych decydentów, to niech się dzieje wola nieba…….., samo życie to zweryfikuje. Ze zgrozą przeczytałem w sobotnim wydaniu dziennika, ze znaleźliby się zwolennicy pożegnania staruszka, nie zdając sobie sprawy ze samo przygotowanie stadionu pod względem bezpieczeństwa wymagałoby poniesienia sporych kosztów. Zwłaszcza ze część społeczeństwa wiąże koniec z końcem.

Pisząc ten list otwarty chcę w ten sposób włączyć się w debatę o EURO ‘ 2012 ponieważ leży mi na sercu dobro polskiej piłki nożnej, dla której bezinteresownie poświęciłem ponad 33 lata swojego życia i czynie to nadal, nigdy nie pytając co mogę mięć z tego, a tylko co mogę dla “niej” zrobić, tym bardziej ze już zobaczyłem na własne oczy cztery turnieje o mistrzostwo

EUROPY a na nich 42 mecze. Znając atmosferę i smak poprzednich mistrzostw nie chciałbym się wstydzić ze organizacyjnie niedociągnięcia. Ponad to przepracowałem w budownictwie ponad 40 lat, w tym również sportowym oraz bywałem na tylu stadionach, ze mam chyba mandat, ażeby zabrać głos w temacie czy “reanimować trupa”. Myślę ze lepiej parę razy się zastanowić podejmując dyskusje, debaty, niz. podejmować pochopne decyzje.

Pozostaje ze sportowym pozdrowieniem.Andrzej BOBO Bobowski
KRÓL POLSKICH KIBICÓW.
http://www.bobo-bobowski.pl
e-mail; boboand@wp.pl

PS. MOZE ODWAZYCIE SIĘ NAPISAC CALĄ PRAWDE, A NIE CHOWAC GŁOWE W PIASEK. NIBY WSZYSCY DEBATUJĄ, ALE CO DALEJ ???

———————————————–

Nie czuję się kompetentny do zabierania głosu w tej sprawie, niemniej przedstawione powyżej argumenty wydają się zasadne i uważam, że warto byłoby wziąć je pod uwagę na tym jeszcze etapie przygotowań do organizacji Euro 2012 w Warszawie.

andjoz9

pelnosprawni w pracyKilkanaście dni temu pojawiła się informacja mówiąca, że w kampani społecznej „Pełnosprawni w pracy” nie zatrudniono osoby niepełnosprawnej, ale aktora. Już samo to wzbudziło słuszne kontrowersje, dla mnie natomiast niepokojąca była wypowiedź rzeczniczki Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych (która współfinansuje kampanię), w której stwierdzono, że wynajęcie do reklamy aktora zamiast osoby niepełnosprawnej jest łatwiejsze, szybsze i tańsze.

Można dwojako ocenić tę sytuację. Po pierwsze usprawiedliwić zatrudnienie w reklamie rzeczywistego aktora tym, że taka osoba jako profesjonalista rzeczywiście lepiej odda emocje, pozwoli wywrzeć zaplanowane wrażenie i odnieść odpowiednie efekt. W wielu reklamach również nie są zatrudniane przypadkowe osoby, tylko profesjonalni aktorzy. Jest to normalne i zrozumiałe.

Z drugiej jednak strony mamy tutaj niezwyczajną sytuację – mowa jest o kampani nawołującej do zatrudniania osób niepełnosprawnych i pokazujących – teoretycznie – że takie osoby są w stanie sprawnie realizować powierzone im funkcje. Tym samym zatrudnianie do tej roli aktora i niejako wmawianie odbiorcom, że jest to jedna z osób niepełnosprawnych, jest już przynajmniej dyskusyjne. Można tutaj odnieść wrażenie – nawołujemy to zatrudniania takich osób, ale tak naprawdę sami w to nie wierzymy i robimy coś dokładnie odwrotnego. Tym samym sygnał staje się fałszywy i trudno wierzyć, że może odnieść jakikolwiek efekt.

Osobiście skłaniam się bardziej ku temu drugiemu spojrzeniu i uważam całą sytuację za przynajmniej bardzo niesmaczną, żeby nie powiedzieć skandaliczną. Jedyne usprawiedliwienie, jakie mógłbym zrozumieć, to przyznanie, że podejmowane były próby zatrudnienia osoby niepełnosprawnej, ale nikt się nie zgłosił, lub nikt nie spełniał określonych wymagań. W takiej sytuacji zdecydowano się na zatrudnienie aktora. W każdym przeciwnym wypadku ocena tego wydarzenia może być tylko negatywna..

andjoz9

W Angorze z tego tygodnia (24/2007) pojawił się felieton panów Marka Sobczaka i Antoniego Szpaka na temat tarczy antyrakietowej, a konkretnie działań rządu w tej sprawie. Przytoczę jego fragment:

„(…) Te pełne bezczelności i arogancji wypowiedzi braci w sprawie ewentualnego referendum (nie widzą takiej potrzeby) świaczą dobitnie, iż decyzje będące brzemienne w skutki, które zdecydują o przyszłości Polski, mają być podjęte bez zgody Polaków. To co społeczeństwo sądzi, nie ma dla Jarosława i Lecha Kaczyńskich żadnego znaczenia. Oni wiedzą lepiej, co będzie dla nas dobre!

Felietony panów Sobczaka i Szpaka często są bardzo krytyczne, ale tak, jak zazwyczaj jest w nich sporo racji, tak z opinią zacytowaną powyżej, nie mogę się zgodzić. Zdaję sobie sprawę, że sprawa zamontowania w Polsce tarczy antyrakietowej jest bardzo ważna i może mieć duże znaczenie dla przyszłości naszego kraju.Rozumiem także potrzebę współdecydowania o jej powstaniu. Jednocześnie jednak zrozumieć musimy, że jako społeczeństwo wybraliśmy przedstawicieli narodu – władze, aby różne decyzje – również takie – w naszym imieniu podejmowali.

Oczywiście nie można wszystkiego przyjmować bezkrytycznie i zdarzają się sytuacje takie, w których można i należy konsultować się ze społeczeństwem. Ale decyzje militarne według mnie do nich nie należą – z prostego nawet powodu – społeczeństwo w większości nie posiada odpowiedniej wiedzy i informacji, aby na temat takich spraw decydować. Może (i powinno) mieć własne zdanie, brać udział w dyskusjach,
jednak decyzje pozostawić innym. Po to wybierani są odpowiednio wykształceni przedstawiciele, aby robić to za nas. Nie zawsze musimy się z tym zgadzać, ale pomijając krańcowe sytuacje, powinniśmy to jednak zaakceptować.

Dobrym porównaniem jest dla mnie tocząca się niedawno dyskusja dotycząca ochrony życia poczętego. Tu z kolei ja uważam, że podejmowanie decyzji w takich kwestiach bez konsultacji z narodem jest niedopuszczalne. Oczywiście społeczeństwo, podobnie jak sejm, będzie prawdopodobnie podzielone w opiniach. Jednak jeżeli decyzja będzie podejmowana przez kilka milionów osób, a nie kilkuset posłów, wtedy szansa na to, że rezultaty będą optymalne z punktu widzenia większości, będzie zdecydowanie większa.

Tak więc jakkolwiek zgadzam się z tym, że są sprawy, w których to społeczeństwo jako całość, a nie tylko rząd, powinno mieć możliwość współdecydowania, tak w przypadku obcych dla większości obywateli aspektów bezpieczeństwa militarnego kraju,
pozostawiłbym to w rękach odpowiednich osób. Nawet jeżeli te, którym wcześniej te
uprawnienia zostały przyznane, nie zawsze spełniają nasze oczekiwania…

andjoz9

To dość świeży rządowy projekt, ale z dużym prawdopodobieństwem niedługo zacznie obowiązywać. Warto więc przyjrzeć mu się dokładniej i poznać opinie na temat jego wprowadzenia.

Znalazłem swego czasu na jednym z portali ciekawą wypowiedź internauty, która w dużym stopniu pokrywa się z moim własnym spojrzeniem na tę sprawę. Fragment tej wypowiedzi cytuję poniżej:

„(…)jest to zasada łamiąca zasadę sprawiedliwości. Dlaczego ktoś mając 0,5 promila i prowadząc Opla Kadetta wartego 7 tys. zł miałby płacić 7 tys. (lub 3,5 jeśli wspólwłasnośc), a ktoś kto popełnił TAKIE SAMO przestępstwo (0,5) i jechałby autem wartym 50 tys. mialby zapłacić duzo więcej niż właściciel Kadetta? To tak jakby komuś za przechodzenie na czerwonym dać 100 zł, a drugiemu 1000, bo miał ładną marynarkę, sztukę nówkę. Czy to aby nie łamie konstytucyjnej zasady równości wobec prawa? Poza tym, ktoś może jechać po pijaku nieswoim samochodem, wartym dużo więcej niż możliwości finansowe kierowcy. I co wtedy? Jak ma się ta proporcjonalność do racjonalności? Niby kara ma być proporcjonalna, a może się okazać, że będzie zupełnie nieprzystająca do zarobków kierowcy.
Z pijaństem motoryzacyjnym trzeba walczyć, ale walcząc nie można zapominać o rozumie, którym ta walka powinna się kierować. Tu o rozumie zapomniano. Gra pod publiczkę. A diabeł się cieszy…

Całość wypowiedzi znaleźć można tutaj: http://wiadomosci.onet.pl/1,15,11,29857616,81802199,3768294,0,forum.html

Trudno nie zgodzić się z powyższą opinią – podstawowy problem tego projektu polega na braku równości wobec prawa. Nie może być tak, że za to samo wykroczenie, w porównywalnych warunkach, jedna osoba otrzymuje karę surowszą (i to wielokrotnie) od drugiej. Jeśli podlega to tej samej klasyfikacji prawnej, powoduje takie samo zagrożenie dla innych i generalnie – JEST tym samym wykroczeniem – to żadne tłumaczenie o zasadności różnej wysokości kary nie jest tutaj właściwe. Poza tym obywatele muszą mieć pewność odnośnie wysokości kary za określone przewinienia i nie można również dopuścić do sytuacji takiej, że w zależności od dodatkowych okoliczności może ona być aż tak dalece różna

To tak, jak gdyby przekroczenie prędkości maluchem było karane w stopniu mniejszym (lub większym – według uznania) od zrobienia tego samego Mercedesem. Choć nawet tu jeszcze znaleźć można by na to uzasadnienie – maluch jest lżejszy i tym samym może (teoretycznie) spowodować mniejsze szkody, więc stanowi mniejsze zagrożenie (a z drugiej strony Mercedes ma zdecydowanie lepsze hamulce, więc prawdopodobieństwo wystąpienia tej szkody się zmniejsza – można tak w kółko). W przypadku jazdy po pijanemu – nawet gdyby doszukiwać się takiej zależności – to na pewno wartość samochodu nie przekłada się w żaden możliwy do udowodnienia sposób, na zagrożenie, które sprawia on na ulicy. A jeśli już, to zależność byłaby tu raczej odwrotnie proporcjonalna, bo duża część tańszych samochodów jeżdżących po polskich ulicach to ‘stare rupiecie’, które już same w sobie stanowią zagrożenie dla innych użytkowników drogi.

Nie da się więc znaleźć racjonalnego uzasadnienia nowego pomysłu karania pijanych kierowców. Oczywiście – takich trzeba karać – ale ponownie wracamy tu do kwestii, która wydaje się ciągle nie być przez rządzących zauważana. To nie wysokość kary, ale jej nieuchronność wpływają na zmniejsznie liczby popełnianych przestępstw/wykroczeń. Można zwiększać kary w nieskończoność, ale dopóki poniesienie konsekwencji będzie traktowane bardziej jako pech niż nieuchronność, tak naprawdę nic to nie zmieni. A główną przyczyną drastycznie wysokiej śmiernetlności na polskich drogach cały czas pozostają przede wszystkim one same. I ich nieustannie tragiczny stan..

Na koniec inny cytat, który dobrze podsumowuje powyższe rozważania (tym razem wzięty stąd: http://wiadomosci.onet.pl/1,15,11,30499748,83349877,3812491,0,forum.html ):

Jeśli pijaczek jedzie własnym maluchem – kara wynosi 300 zł. Jedzie pożyczonym mercedesem – 300 000. Zaprawdę, prawe to i sprawiedliwe.

Nic więcej dodać..

andjoz9

Pisałem ostatnio (patrz: „Komentarz J. Kaczyńskiego w sprawie publikacji wyroku TK (o lustracji)”https://andjoz9.wordpress.com/2007/05/16/komentarz-j-kaczynskiego-w-sprawie-publikacji-wyroku-tk-o-lustracji/) na temat skandalicznych prób niedopuszczenia do zajęcia się ustawą lustracyjną przez Trybunał Konstytucyjny, a następnie dodatkowym działaniom mającym na celu opóźnienie publikacji orzeczenia w tej sprawie. Chciałbym jeszcze dodać do tego komentarz Pana Waldemara Gontarskiego (dyrektora Centrum Ekspertyz Prawnych przy Wyższej Szkole Zarządzania i Prawa w Warszawie) obrazujący, jakie konsekwencje te działania mogły spowodować.

Poniższy cytat stanowi fragment wywiadu umieszczonego w Angorze nr 20/2007, na str. 11-12:

„(…) Jednak dopiero teraz wyraźnie widać, na jak wielkie niebezpieczeństwo wystawił nasze państwo marszałek Sejmu Ludwik Dorn, próbując odroczyć rozprawę Trybunału i przedłużyć termin wydania wyroku. Gdyby Trybunał wydał prawomocne orzeczenie na przykład w lipcu, to przez ten czas na mocy ustawy lustracyjnej mogliby zostać zwolnieni z pracy wszyscy, którzy nie złożyli oświadczeń. Później, po uchyleniu przez Trybunał niekonstytucyjnych fragmentów ustawy, każdy zwolniony na podstawie takiego przepisu mógłby dochodzić odszkodowania, co gwarantuje artykuł 417-1 kodeksu cywilnego. Ponieważ lustracji miało podlegać ponad pół miliona osób i 90 proc. z  nich nie złożyło dotychczas oświadczeń lustracyjnych, można przypuszczać, że poszkodowanych byłyby dziesiątki, a może setki tysięcy. Sumę odszkodowań liczono by w miliardach złotych, a sądy zostałyby sparaliżowane lawiną pozwów. Można więc powiedzieć, że próbując przedłużyć postępowanie przed Trybunałem, marszałek Dorn, świadomie lub nieświadomie, chciał „podpalić” Polskę. „

Nawet jeśli powyższą wypowiedź miejscami można uznać za przesadzoną, jednoznacznie pokazuje, jak negatywne konsekwencje mogły mieć opisane przeze mnie ostatnio działania rządu. Tym bardziej przykry jest fakt, że w ogóle miały one miejsce..

andjoz9

Nie chcę tutaj komentować każdej wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, jednak ta dotycząca stanu przygotowań do Euro 2012 wygłoszona kilka dni temu, jest warta odnotowania. Miała ona mniej więcej następującą treść:

Co nagle to po diable, gdzie się człowiek spieszy, tam się diabeł cieszy

pozostała część była w podobnym tonie. Powiem szczerze, że kiedy to usłyszałem, miałem poważne wątpliwości czy premier do końca zdaje sobie sprawę z tego, co mówi. Mogę zrozumieć, że miało to być usprawiedliwienie braku jakichkolwiek informacji na temat postępów w przygotowaniach (mimo, że takie powinny się regularnie pojawiać), ale nie jest to wystarczające wyjaśnienie. Bo nawet jeżeli te przysłowia są trafne, to akurat w tym wypadku brak pośpiechu jest najgorszą rzeczą, na jaką możemy sobie pozwolić. Oczywiście wszystko musi zostać przemyślane i przygotowane z głową, jednocześnie jednak o presji czasu w żadnym momencie nie można zapominać. I tłumaczenie, że przecież nie możemy się spieszyć, bo mamy jeszcze 5 lat (to również zostało powiedziane), jest w tym momencie.. po prostu głupie…

Mam jednak nadzieję, że te słowa nie były przemyślane i przygotowania
jednak są sprawnie prowadzone. Jednocześnie jednak obserwując inne
działania członków komitetu przygotowawczego, mam co do tego
bardzo poważne wątpliwości…

andjoz9

W Newsweek-u nr 20/2007   zamieszczony został artykuł na temat Janusza Biziuka – człowieka, który wydał niepisaną walkę łamaniu Konstytucji i nierespektowaniu praw jednostki. Powołując się na Konstytucję wygrał już rozprawy zarówno przed Sądem Najwyższym, Trybunałem Konstytucyjnym, a także w Strasburgu. Doprowadził już do zmiany jednej wadliwej ustawy, teraz walczy o kolejne. Artykuł zrobił na mnie duże wrażenie, ponieważ bardzo cenię takie osoby i ich postawy. Napisałem do Newsweek-a list z kilkoma refleksjami na temat działań Pana Biziuka. Jego fragmenty prezentuję poniżej, zachęcam również do lektury wspomnianego artykułu.


Z dużym zainteresowaniem przeczytałem umieszczony w ostatnim Newsweek-u artykuł na temat Pana Janusza Biziuka. Jego postawa, działania i siła do nieustannego zmagania się z oporem „materii” (którą tutaj nie jest niestety prawo samo w sobie, ale osoby, które powinny je respektować) są dla mnie tym, czego w dzisiejszej Polsce przede wszystkim brakuje – pokazują, że są jeszcze ludzie, którym „się chce” – którzy mają wolę, aby dążyć do normalności – tu rozumianej, jako respektowanie podstawowych praw jednostki.Zdaję sobie sprawę, że tego typu działania i taka postawa mogą być różnie odbierane. Na pewno negatywnie przez osoby, które z Panem Biziukiem musiały się „zmierzyć”, ale także i przez zwykłych ludzi, którzy – jak zostało zauważone w tekście – uważają go po prostu za dziwaka, pieniacza. Smutne jest to, że taką etykietkę nadaje się czesto osobom, które po prostu żądają uznania swoich praw i walczą o ich respektowanie – osobom, które powinny być dla nas wzorem, a krytykowane są chyba tylko po to, aby podbudować własne ego i usprawiedliwić przed samym sobą własną bezczynność..
Bohater artykułu pokazuje jednak rzecz jeszcze dla mnie ważniejszą – udowadnia, że wspomniany wyżej opór materii można jednak przełamać – i że może to zrobić pojedynczy człowiek. Ileż to osób w dzisiejszych czasach narzeka na wszystko, ale nie podejmuje żadnych prób w celu zmiany rzeczywistości myśląc (i wierząc), że jako jednostka nic nie mogą z tym zrobić. Nie jest to przekonanie bezpodstawne – codzienne porcje medialnych doniesień utwierdzają w tym, że społeczeństwo stanowi raczej zbiór pojedynczych, słabych obywateli, a nie zjednoczoną siłę, która może skutecznie przeciwstawić się niesprawiedliwości. I choć ostatecznie okazuje się to nieprawdą, potwierdzenia tych przekonań pojawiają się znacznie częściej niż ich zaprzeczenia. Janusz Biziuk jest tutaj wyjątkiem – tym bardziej cennym i godnym naśladowania.
Mam nadzieję, że zamieszczony w Newsweek-u artykuł dla kilku chociaż osób stanie się bodźcem do refleksji nad taką postawą i takim zachowaniem. Każdy z nas nie raz znalazł się przecież w podobnej sytuacji – kiedy to człowiek, czy instytucja odmawiały uznania naszych podstawowych praw i wbrew elementarnym zasadom nie tylko prawnym, ale i zdrowego rozsądku podejmowały decyzje absurdalne, krzywdzące. Wtedy postawa Pana Biziuka na pewno wydawała się nam prawidłowa. Niestety spora grupa z tych samych osób często też znajdowała się „po drugiej stronie”, kiedy to już spojrzenie na tą samą sytucję ulegało dziwnej zmianie, a pojęcie etyki zawodowej (tak bardzo potrzebnej w naszym społeczeństwie) niepokojącemu zatarciu. To wtedy przede wszystkim potrzebne są osoby takie, jak Janusz Biziuk – aby przypomnieć nam, że tak naprawdę należymy do tej samej grupy i symboliczna bariera okienka urzędu, ławy sędziowskiej, czy drzwi do gabinetu może kiedyś pojawić się i przed nami. A tak naprawdę – nie powinno jej być wcale..
Są ludzie, którzy to rozumieją i stosują w życiu. Są tacy, którzy w którymś momencie życia na podstawie własnych doświadczeń również zdadzą sobie z tego sprawę. Jest jednak i grupa takich, którzy nigdy sami z siebie się nie zmienią i zawsze będą traktowali innych – ze względu na piastowane przez siebie stanowisko czy pozycję społeczną – jako gorszych, niewartych własnego czasu. Tą ostatnią postawę trzeba zwalczać – choćby poprzez wspieranie ludzi takich, jak Janusz Biziuk – którzy mają do tego odwagę. A najlepiej przyłączyć się do tego także osobiście.”

andjoz9

Jak już wiadomo orzeczenie TK w sprawie ustawy lustracyjnej zostało ostatecznie opublikowane wczoraj – 15 maja – czyli w terminie, kiedy jeszcze można było czekać i nie wysyłać oświadczeń (choć była to ostatnia już chwila). Teoretycznie więc wszystko zostało przeprowadzone prawidłowo – a dobro obywateli postawione na pierwszym miejscu (co powinno przyświecać wszelkim działaniom rządu). Czy rzeczywiście?

Przytoczę tu fragmenty wczorajszej wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego:

„Nie ukrywam, że nie mam ani żadnego politycznego, ani prawnego tym bardziej zobowiązania do tego, żeby się w tym momencie spieszyć. Rzecz idzie normalnym torem (…) Pośpiech, którym kierował się tutaj Trybunał, nie dotyczy nas, my nie widzimy żadnego powodu, żeby się w tej sprawie spieszyć(…)”

Zwłaszcza podkreślony fragment jest niepokojący. Jak wyglądała cała sprawa ustawy lustracyjnej wie chyba każdy – kilkaset tysięcy obywateli czekało najpierw na wyrok Trybunału Konstytucyjnego, a później na publikację orzeczenia, które to jednoznacznie miało rozwiać wszelkie wątpliwości. Gdyby jedno albo drugie przeciągnęło się po 15 maja, te osoby miałyby obowiązek dostosować się do niekonstytucyjnych przepisów – prawa, które tak naprawdę w ogóle nie powinno zostać ustalone (w takiej formie). Prawa jednocześnie wyjątkowo restrykcyjnego i miejscami uwłaczającej godności człowieka. Prawa, które karało nie tylko za rzeczywiste przewinienia, ale za sam fakt posiadania wątpliwości. Konwekwencje wejścia tych przepisów w życie byłyby dla setek tysięcy osób tragiczne – i to bezpodstawnie – wbrew obowiązującemu najwyższemu prawu.

I wiedząc to wszystko Jarosła Kaczyński mówi – „my nie widzimy żadnego powodu, żeby się w tej sprawie spieszyć”..

Można mieć różne opinie na temat ustawy lustracyjnej – nawet jej obecnej formy – ale taka postawa szefa polskiego rządu, prezesa rządzącej partii – którego podstawowym celem i kryterium działania powinno być dążenie do ogólnie rozumianego dobra obywateli kraju – jest po prostu niedopuszczalne.

To bardzo smutne, że takie rzeczy i takie postawy mają w Polsce miejsce…

Ostatnio opisałem swoje ogólne wrażenia dotyczące Pasażu Grunwaldzkiego. Dzisiaj chciałbym jeszcze dodać do tego kilka słów na temat parkingu i opisać problemy, które zaobserwowałem.

Moje podstawowe zastrzeżenia można wymienić w dwóch punktach. Parking jest:

1) Niejasno i niewidocznie oznaczony
2) Miejscami za ciasny.

Jeśli chodzi o punkt pierwszy widać to już przy samym wjeździe. Są tam dwie bramki, przy których bierze się kartę wjazdową, automatyczna barierka, a następnie… nic. Żadnych strzałek, dodatkowych informacji, gdzie należy jechać. Jedynie niezrozumiałe oznaczenia poziome na jezdni. Oczywiście za drugim czy kolejnym wjazdem każdy kierowca będzie wiedział, któredy jechać – ważne jest jednak oznaczenie dla osób po raz pierwszy korzystających z obiektu. Tak najłatwiej sprawdzić, czy jest ono zrozumiałe – czyli prawidłowe. Według mnie obecnie nie jest.

Kolejne problemy zaczynają się już na samym poziomie do parkowania. Tutaj ponownie oznaczenia – mimo, że obecne, nie są optymalne. Teoretycznie nikt nie powinien mieć problemów z trafieniem do wyjazdu, ale już sposób dotarcia do niego wcale nie jest prosty. Raz, że konieczne jest niepotrzebne kluczenie i objazd praktycznie całego parkingu, dwa, że na pustym parkingu często po prostu wyjeżdża się z głównej ‚ulicy’. Oznaczenia poziome nie są aż tak dobrze widoczne, żeby wykluczyć pomyłkę. Podejrzewam, że zupełnie inaczej będzie to wyglądać, kiedy parking będzie zastawiony przed dużą ilość samochodów (które automatycznie uniemożliwią zboczenie z głównej drogi), jednak pierwsze wrażenie pod tym względem było negatywne.

Bardzo nieprzyjemny jest również sam sposób wjazdu na najwyższy poziom. Znajdują się dwa zakręty o 180 stopni, które są bardzo wąskie i samochody dłuższe, z gorszym skrętem będą miały problem, aby się tam zmieścić. Dodatkowo ruch odbywa się w obydwu kierunkach, przez co dodatkowo trzeba również uważać na samochody jadące z naprzeciwka. Powoduje to dość znaczne zagrożenie drobnych stłuczek. Sytuację dodatkowo utrudnia jeszcze fakt, że sam podjazd jest pod bardzo ostrym kątem, co powoduje konieczność utrzymywania pewnej prędkośći, aby nie doprowadzić do zgaszenia silnika. Wszystko to sprawia, że wjazd na parking jest niewygodny i niebezpieczny.

O ileż lepiej zostało rozwiązane to w Galerii Dominikańskiej, gdzie nie dość, że są dwa pasy ruchu w jednym kierunku, nie ma zakrętów tylko łuki, to dodatkowo wjazd i zjazd znajdują się w zupełnie różnych miejscach galerii i nie może dojść do kontaktu samochodów jadących w przeciwnych kierunkach. Parking w Pasażu Dominikańskim, przynajmniej przy pierwszym kontakcie, sprawia bardzo złe wrażenie.

Za jedną rzecz natomiast muszę projektantów pochwalić. W wielu miejscach na parkingu znajdują się progi oznaczające miejsce, do którego należy dojechać samochodem, aby zaparkować wygodnie i bezpiecznie (nie dotykając muru z przodu i nie wystając na główny pas ruchu). Jest to bardzo proste, a jednocześnie bardzo praktyczne rozwiązanie, które niestety bardzo rzadko jest u nas spotykane. Tym z większą przyjemnością zaobserwowałem jego zastosowanie tutaj.

Na koniec jednak wspomnę o rzeczy mniej przyjemnej. Po wjechaniu na parking zatrzymałem się w pobliżu dużego napisu „Wejście”. Podszedłem do niego szukając wejścia, którym można byłoby dostać się do pasażu, ale przede mną były jedynie trzy pary szarych, nieopisanych drzwi, z których dwie były zamknięte, a trzecie prowadziły do kolejnych – również zamkniętych.

Czy w tym miejscu miało być wejście, ale zmieniono plany, czy może w przyszłości jednak będzie, czy też może na znaku miała się znaleźć strzałka wskazująca właściwy kierunek nie wiem. Na chwilę obecną jednak wygląda to śmiesznie, kiedy przy dużym świecącym się znaku z napisem „Wejście” nie znajduje się nic.

Myślę, że w przyszłości będę miał jeszcze okazję dokładniej przyjrzeć się opisanym powyżej elementom. Może organizacja niektórych ulegnie jeszcze poprawie. Innych jednak – całego wjazdu i wyjazdu z parkingu – na tym etapie nie da się już zmienić.

andjoz9